Sandomierz: III Sandomierskie Dyktando ‚z jajem’.

Data publikacji: Kategoria: , , , Zamieścił: Tomasz Łępa

Ponad czterdzieści osób wzięło udział w III Sandomierskim Dyktandzie ‚z jajem’ zorganizowanym przez Miejską Bibliotekę Publiczną w Sandomierzu.

Jak mówi dyrektor biblioteki Wojciech Dumin, w ortograficzne szranki stanę li uczestnicy z całej Polski – zwłaszcza w starszej kategorii wiekowej:

Dyktando dla pierwszej kategorii wiekowej napisała Grażyna Milarska, zaś dla starszych uczestników Danuta Paszkowska:

Tekst dyktanda dla dorosłych uczestników do końca jest zagadką:

Wśród uczestników znaleźli się uczniowie sandomierskiej ‚Trójki’:

Tytuł Mistrza Ortografii otrzymali: Katarzyna Jamrożek (w kategorii od 10 do 15 lat) oraz Zdzisława Gruzla z Korwinowa (w kategorii od 16 lat i dorośli).

Patronat medialny – Radio Leliwa.

————

Laureaci w kategorii 10-15 lat:
I miejsce : Katarzyna Jamrożek
II miejsce : Ewa Kasprzycka
III miejsce: Michał Sławiński

W kategorii dorośli (od 16.roku życia)
I miejsce: Zdzisława Gruzla (Korwinów)
II miejsce : Tomasz Malarz (Kraków)
III miejsce: Magdalena Weiss (Warszawa)

————–

TEKST DYKTANDA – I KATEGORIA WIEKOWA – młodzież do 15 roku życia

Sandomierzak wagabunda

Sandomierski wszędobylski chachar, z natury wagabunda, zdruzgotany podwyżkami cen, postanowił zrezygnować z bycia obieżyświatem. W tym roku pozostała mu rola Jasia Wędrowniczka. Co powie żonie, jeszcze się wahał. Ba, ale z moimi zuchami nie będzie żadnych histerii – pomyślał. Ponadjedenastoipółletni Błażej, z natury figlarz, naprędce zarzucił plany zwiedzania Afryki. Trudno, nie będzie się dąsał ani obrażał. Można zostać odkrywcą w swoim ogródku. Niestety, naburmuszona Hiacynta z hukiem trzasnęła drzwiami i jak huragan pomknęła w nadwiślańskie przybrzeżne krzaki. Uff, nie wódź mnie na pokuszenie – cichutko westchnęła i przycupnęła przy spróchniałej wierzbie na rozhuśtanej ławeczce. Zaczęło się ściemniać. Wśród zarośli zachrobotało, napawając naszą druhnę lękiem. Mżawka także nie pozwalała na dłuższe fochy. Jakież ze mnie cielę – przemknęło jej przez głowę – czas się rozchmurzyć.
Tymczasem, niezrażony zmianą planów, Błażej razem z tatą rozłożyli na kuchennym stole mapę powiatu sandomierskiego. Znienacka wróciło do domu ze zmierzwioną jasnowłosą czupryną zbuntowane dziewczę. Panna obrażalska – skwitował Błażej. A wy co? Można by tak sięgnąć po smartfona lub laptop i włączyć Google Maps ? – odparowała. Znad stołu podniósł głowę senior i powiedział: „Smerfy, nie warto się kłócić, ja tu rządzę i proponuję wędrówkę rowerową po Ziemi Sandomierskiej. Po kolei: najpierw ruszamy spod Zamku Królewskiego trasą przez Zawierzbie, Koćmierzów, Skotniki aż do pocysterskiego klasztoru w Koprzywnicy. Później na Klimontów i do Ujazdu, żeby zobaczyć Krzyżtopór. Później niebieskim szlakiem o nazwie „Sandomierskie Krajobrazy”. Startujemy z ul. Żeromskiego spod seminarium, dalej Chwałki, Nowe Kichary z kapliczką św. Rocha, w zachwycie Doliną Opatówki, a następnie Dwikozy, rezerwat przyrody „Góry Pieprzowe”, powrót Browarną. Na dziś wystarczy, reszta jutro. ” Essa! – zabrzmiało triumfalnie.
Najbardziej, wbrew wszelkim obawom, zachwycone było matczysko, ponieważ drżała na myśl o żarze lejącym się z południowego nieba. Ze strachem myślała o Czarnym Lądzie, wężach, drapieżnych hienach i hipopotamach. Nie mówiąc już roślinożernych nosorożcach i nilowych krokodylach. Chyżo więc przygotowała kolację dla swojej czeladki. Na obrus w esy-floresy wylądowało smoothie z jarmużu i marakui, frytki, a jakżeby inaczej, z ketchupem, tortille z grillowanym mięsem, rukola i sałata rzymska. Smacznego – powiedziała mama i szepnęła mężowi do ucha: „A my zrobimy sobie cappuccino.”

—————-

TEKST DYKTANDA – II KATEGORIA WIEKOWA – młodzież od 16 roku życia i dorośli

Chwalimira, pierwsza władczyni podsandomierskiej krainy, na mocy unii z niedoszłym grabieżcą
zaczęła gospodarować na żyznych polach. Pospołu wżynali się coraz to głębiej w przepastne obszary
kniei, by wydrzeć jej nowe przestrzenie dla swego władztwa. Dlaboga! To dopiero było królestwo!
Wielekroć Chwalimira i jej mąż Bożysław, utrudzeni całodziennym wysiłkiem, pół kpiąco, pół
poważnie wspominali początki swego stadła, gdy w pocie czoła harowali, karczując drzewa i trzebiąc
chaszcze. Czuli się gospodarzami i opiekunami tej ziemi, na której z łaski niebios lub zrządzeniem
losu osiedli. Usiadłszy na skarpie, kontemplowali pejzaż. Patrzyli na rozciągające się nieopodal
pasmo nie najwyższych Gór Pieprzowych i wzgórze Żmigród. Przeczuwali, że są to miejsca, gdzie
hasają diabły, toteż wystrzegali się nocnych eksploracji tamtych rejonów, a i w dni, gdy na niebie
jarzyło się słońce, nie kwapili się, aby tam pójść. Przerażała ich możliwość napotkania żmii. Swe
włości przemierzali codziennie wzdłuż i w poprzek, zagłębiali się w wąwozy, które jako żywo można
by skojarzyć ze Scyllą i Charybdą. Tu i ówdzie hyc, hyc, pomykały zające, a zza grubaśnych drzew
spozierały płochliwe sarny. Wyszedłszy na łąkę, zanurzali się w odurzające zioła. Rosły tam turzyca
włosista, jeżówka purpurowa, ostrożeń polny, chabry i kąkole. Gdzieniegdzie płożyła się
macierzanka. Tuż-tuż, wąziutką strużką sączyła się woda, a w zakolach pysznił się żółty grążel i
pływały grążyce. Bożysław z zachwytem zerkał na Chwalimirę i półszeptem wyznawał uczucia.
Ciągle widział w niej hożą dziewczynę, którą pokochał całym jestestwem. Nie szkoda mu było trudu,
aby zdobyć jej serce. Chwacko pracował, nigdy nie zhańbił się chełpliwością czy innym ohydztwem.
Nie był też krzywoprzysięzcą, co zjednało mu sąsiedzką życzliwość.
Ich syn, dwudziestodwuipółletni młodzian, współgospodarzył z rodzicami i w ogóle nie był
maminsynkiem. Przeprawiał się wpław przez Wisłę i odpierał hordy najeźdźców, którzy hurmą
napadali na zasobną ziemię. A później spłukiwał z lica kurz w wiślanej wodzie, która była nie gorąca
ani nie zimna. Nadto czynił zadość tradycji, hodując bydło i drób. Był oszczędny, ale nie skąpy.
Przecieżby nie zniósł tego, gdyby ktoś z rodu przymierał głodem. Mimo zhierarchizowanej
społeczności każdego pragnąłby wesprzeć, zanimby poprosił o pomoc. Był, jak jego rodzice, usłużny,
hojny i chyżo spieszył na ratunek. Pożądał przygód, pragnąłby wystawić się na ciężkie próby, byleby
zasłużyć na miano herosa. Wszakże wiadomo, że każdy, jeśli chciał nim zostać, powinien by dokonać
czynu, który okryje go nieśmiertelną sławą. Młody chwat wyruszył więc na wyprawę przeciwko
wrogowi swej krainy i zgładził okrutnego smoka. Jednak pomyliłby się ten, który by pomyślał, że woj
wrócił z pustymi rękoma. Otóż przywiózł do domu olbrzymie jajo.
Po upływie pięćdziesięciu pięciu dni jajo pękło i ukazała się dziewczyna cudnej urody,
niby-księżniczka, niby-wróżka, okryta szaroniebieskosrebrzystym szalem. Spojrzawszy na rycerza,
rzekła: „Ach, (!T) to ty jesteś mym wybawcą. (!) Ależbym nawet nie pomyślała, że tak się stanie, gdy
okrutny smok zamknął mnie w jaju”.
Nie byłby to więc daleko idący wniosek, że jajo symbolizuje powrót do życia.